Smalec i empatia czyli o nazewnictwie roślinnych dań

Są takie dni, kiedy nie mogę wyjść z podziwu nad tym, czym i w jaki sposób ludzie zaprzątają sobie głowę. Rzecz z pozoru błaha, nieczyniąca nikomu krzywdy czy choćby niewygody, urasta do wielkiego problemu.

nazewnictwo wegańskich dań

Pod jednym z udostępnień moich przepisów na zdrowe pasty do kanapek, w którym pojawia się również smalec z fasoli pojawiły się komentarze. Nie pierwszy raz oczywiście zetknęłam się z taką irytacją.

W ogóle jak można coś takiego nazwać smalcem ? Albo napój sojowy mlekiem?

Doprawdy nie można tego pojąć i aż nóż się w kieszeni otwiera, prawda? Ci weganie okropni są! Zawłaszczają sobie wszystkożerną przestrzeń kulinarną, profanują, oszukują i tak naprawdę to w skrytości ducha pewnie mają ochotę na zjedzenie prawdziwego smalcu z gęsi, bo to jedzenie wegańskie jest paskudne. A tak w ogóle to nie wiedzą co tracą! A tofucznica? Cóż to za wymysł! Nigdy nie zastąpi prawdziwej jajecznicy.

nazewnictwo wegańskich dań tofucznica czyli jajecznica bez jajka

Życzliwi powiedzą, jak jeść

Tego typu komentarze pojawiają się bardzo często na Facebooku. Człowiek uwielbia mówić drugiemu jak żyć, a jak jeść to już najbardziej. Poza tym doskonale wiemy, że człowiek znakomicie potrafi ocenić, co innemu smakuje, a co nie.

Po co w ogóle o tym piszę? A no po to, żeby oficjalnie poinformować, że będę na blogu dalej namiętnie umieszczać takie przepisy jak smalec z nerkowców czy mleko migdałowe. Bo z tego co wiem to  mleczko kokosowe to wszystkożercom szanownym nie przeszkadza? Pewnie dlatego, że zawiera (tak jak mleko krowie) tłuszcze nasycone? :-)

nazewnictwo wegańskich dań mleko roślinne czy napój roślinny

Odczepcie się od nazewnictwa

Postuluję więc: odczepcie się mili państwo od nazewnictwa, bo ono tu naprawdę jest naturalną konsekwencją zmian w obrębie naszej kulinarnej kultury. Tak, bo kulinaria to część kultury, która wciąż się zmienia i ewoluuje.

Nasz dorobek kulinarny składa się z pewnych znaków i symboli. I każdy człowiek ma prawo z nich korzystać, aby usprawniać komunikację. Każdy człowiek korzysta ze skojarzeń, odniesień kulturowych i je samodzielnie (lub z pomocą grupy) interpretuje i użytkuje. Czasem stosując uproszczenia. I rola tych uproszczeń jest nieoceniona, co już śpieszę wyjaśnić.

Dlaczego mleko sojowe warto nazwać mlekiem?

Niedawno rozmawiałam z załamaną, młodą kobietą, której zdiagnozowano silną alergię na białka mleka krowiego. Zdziwiła się, kiedy jej wyjaśniłam, że naprawdę nie musi rezygnować z ulubionych, porannych płatków z mlekiem. Nie wiedziała o istnieniu czegoś takiego jak mleka roślinne i właśnie za sprawą tego magicznego słowa mleko dała się w ogóle przekonać do spróbowania tego wynalazku. Spróbowała i jest zachwycona!

nazewnictwo wegańskich dań mleko wegańskie zamiast napój roślinny

Co ma mleko migdałowe czy sojowe wspólnego z mlekiem krowim? A no bardzo dużo! Jest białe, kupne miewa często dodatek wapnia i witaminy D, co czyni je bardzo dobrym uzupełnieniem diety w wapń, a do tego jego zastosowanie w kuchni może być identyczne jak mleka krowiego. Dlaczego więc mam kobiecie sugerować dolewanie jakiegoś napoju do płatków, skoro to z zasady nie będzie dla niej zachęcający (i najważniejsze: zrozumiały) przekaz?

Co mają ze sobą wspólnego smalec i empatia?

Dlaczego nie mam komuś powiedzieć, że można zrobić wegańską fetę, smalec z fasoli, wegański placek węgierski czy wegańskiego kebaba? Bo komuś to przeszkadza? Wybacz drogi wszystkożerco wrażliwy werbalnie, ale mnie to zupełnie nie przeszkadza i nie zamierzam używać kilometrowych opisów, żeby wytłumaczyć komuś rodzaj potrawy skoro mogę użyć prostego kodu, którzy wszyscy zrozumieją.

I rzecz ostatnia, ale nie najmniej ważna. Kiedy Ty zadajesz sobie trud, aby skrytykować publicznie to, jak ktoś jedzenie nazywa czy przygotowuje, to w tym samym czasie ten ktoś jest podekscytowany faktem, że bez cierpienia zwierząt jest w stanie zafundować sobie to, co kiedyś być może lubił jeść. W tym samym momencie być może ktoś się cieszy, że mimo zdrowotnych przeciwwskazań może zjeść płatki na mleku

nazewnictwo wegańskich dań owsianka na mleku roślinnym

Tak piszę, piszę i dochodzę do wniosku, że wszystkie moje powyższe przemyślenia są w sumie zbędne, bo można to podsumować jednym słowem: EMPATIA, moi drodzy EMPATIA. Słyszeliście? Znacie? Jeśli nie to poznajcie. A przede wszystkim zajmijcie się swoim talerzem i swoim smalcem, którego tak bardzo bronicie. Podpowiem tylko na koniec: martwe zwierzę nie potrzebuje już obrony.

 

Aga Kopczyńska

Aga Kopczyńska

Jestem dietetyczką i szkoleniowczynią. Zajmuję się propagowaniem zdrowych nawyków. Znajdziesz tu inspiracje zdrowotne, kulinarne i nie tylko.

Zasubskrybuj kanał YouTube AgaMaSmaka

Wolisz oglądać zamiast czytać?

Zasubskrybuj kanał YouTube

6 odpowiedzi na “Smalec i empatia czyli o nazewnictwie roślinnych dań”

Dzien dobry! Bardzo podoba mi sie Pani blog, a chociaz sama nie jestem weganka, pilnie sie mu przygladam i obserwuje. Chcialam tylko powiedziec, ze obiekcje ludzi co do nazewnictwa wynikaja poniekad tez z kompletnego zapomnienia polskiej tradycji kulinarnej. Obecne podniebienia wyksztalcily sie na kuchni PRLu, gdzie w sklepach bylo pusto a schabowy z ziemniakami i mizeria, w ktorej wiecej bylo smietany niz ogorka byly szczytem luksusu. Nasi przodkowie w zamozniejszych czasach spedzali ponad polowe dni w roku na postach koscielnych, w ktore jedzenie produktow odzwierzecych bylo surowo zabronione. Mleko migdalowe bylo im dobrze znane, jak rowniez makowe. Warzywa goscily na ich stolach codziennie. Oczywiscie w tamtych czasach ciezko byloby byc weganinem, niemniej sporo jest slynnych wegetarian, jak chocby Lew Tolstoj, czy Leonardo da Vinci.

Brawo za ten artykuł! Mnie też wkurza, gdy ktoś chce narzucać innym, jak żyć i co jeść… Od dwóch lat staram się być wegetarianką z przyczyn etycznych, ale dawniej przepadałam za mięsem i wyznaję jak na spowiedzi, że czasem grzeszę… choć już coraz rzadziej (i wcale nie boję się potępienia przez wegetarian). Kompletnie nie rozumiem, dlaczego ktoś ma mieć problemy z tym, że jakąś potrawę nazywamy mlekiem, rosołem czy pasztetem mimo że nie zawiera OBOWIĄZKOWEGO składnika czyli mięsa. Może dlatego, że wegetarianie są chodzącym wyrzutem sumienia – zarówno dla tych, co jedzą mięso, a jednocześnie utrzymują, że lubią zwierzęta, jak i dla tych, co chcieliby dbać o zdrowie i porządnie się odżywiać, jednak znowu na obiad zjedli hamburgera z frytkami…

Choć wiesz, wegetarianizm wcale nie musi się równać zdrowej diecie. Znam wegetarian i wegan, którzy żyją na fast foodach i słodyczach. ;) Z tym wyrzutem sumienia to może jest tak, jak piszesz, a może po prostu ludziom przeszkadza to, że ktoś żyje inaczej niż „średnia krajowa”. ;) Nie wiem, jak jest, ale ważne, żeby sobie nic z tego nie robić i starać się iść w stronę tego, co jawi nam się jako słuszne. Nawet, jeśli się potkniemy, zawsze można wstać i ruszać dalej. Pozdrawiam!

Witam serdecznie! Nie jestem wprawdzie weganką, ale z chęcią sięgam po wszelkie wegańskie przepisy w celu urozmaicenia diety. W moim przypadku nazwy typu „mleko sojowe”, czy „smalec z nerkowców” albo „wegański burger jajeczny” są bardzo pomocne, ponieważ od razu sugerują postać/konsystencję dania. Od razu wiem czego się spodziewać po efekcie końcowym i z czym dane danie kojarzyć/jako zamiennik czego stosować. Nie wiem dlaczego komuś to przeszkadza. Szczególnie w kraju, gdzie większość świętuje Nowy Rok popijając wino musujące, które i tak każdy nazywa „szampanem”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *