Czy gluten zabija w Australii a nasze mózgi mają wbudowany radar prawdy? – rozmowa z Piotrem Buckim

Piotr Bucki – szkoleniowiec, trener, wykładowca, nauczyciel, dziennikarz, coach, manager i tłumacz. Co tłumaczy? Publikacje, ale przede wszystkim ludzkie zachowania i procesy poznawcze. Jest wykładowcą w Wyższej Szkole Bankowej, Polsko-Japońskiej Wyższej Szkole Technik Komputerowych oraz na Uniwersytecie Gdańskim. Dziś z Piotrem rozmawiam o technikach społecznego wpływu, manipulacji, naszych sądach i zapatrywaniach, a wszystko to w kontekście żywieniowych mód i „wyznawanych” przez nas stylów odżywiania.

10710933_10152312994720684_7471573551794547773_n

Czym jest łatwość poznawcza i dokąd nas prowadzi w kontekście naszych wyborów żywieniowych? Nie daj się nabić w butelkę i przeczytaj, jak unikać uproszczeń i uogólnień.

***

Piotrze, miałam okazję posłuchać Cię na See Bloggers. Jestem pewna, że to nie ostatni raz, bo bardzo frapuje mnie to, co i w jaki sposób głosisz. Mam tylko jeden problem. Powiedziałeś, że jeśli ktoś jest wysoki i dobrze wygląda to nie powinniśmy mu wierzyć. Dlaczego?

To był raczej żart ze wskazaniem. Tak się składa, że nasz mózg na przestrzeni wieków nie ewoluował w kierunku bycia idealnie obiektywnym. I oceniając drugą osobę bardzo często ulegamy tzw. efektowi aureoli. Czyli przypisujemy osobom atrakcyjnym cechy, których nie mają. To w pewien sposób straszne, ale tak jest. Nasz mózg nie ma wbudowanego radaru prawdy i filtra odsiewającego głupotę czy manipulację. Ulega wielu błędom poznawczym oceniając drugą osobę, zjawisko.

Oczywiście są pewne granice. Jeśli osoba skrajnie atrakcyjna zaczyna gadać głupoty, na dodatek takie, które są w opozycji do naszych przekonań, to zaczyna tracić. Ale uwierz mi, czasem ze zdumieniem patrzę na to, jak ludzie zachwycają się byle banalnym piardem z obszaru tzw. „rozwoju osobistego” wygłoszonym przez kogoś atrakcyjnego. Tyle, że sam się na tym łapię. Na tym, że ludziom atrakcyjnym bardziej ufam. Dlatego też trzeba uważać. Oczywiście nie popadać w obsesję. I nie patrzeć na każdą atrakcyjną osobę jak na kłamcę. Bardziej uważałbym na osoby, które są atrakcyjne i odkrywają „nowy cudowny sposób” na cokolwiek. Naukę języków, leczenie raka czy świetną sylwetkę.

Czyli jeśli pojawia się ktoś mniej atrakcyjny, z brzuszkiem, wyglądający na dobrego wujka to możemy mu wierzyć? A co w przypadku, jeśli taki ktoś opowiada o spiskach branży medycznej lub np. o lewoskrętnej witaminie C popełniając przy tym mnóstwo błędów i nadużyć? Dlaczego to działa na ludzi i nie włącza im się lampka kontrolna?

Bo jesteśmy poznawczymi leniami. Nie bierz tego osobiście. Ja też. Mój mózg – podobnie jak twój i wszystkich twoich znajomych offline i online – nie lubi się wysilać. Człowiek ma ograniczone zasoby poznawcze (czyli te, które pozwalają mu się orientować mniej więcej w tym, co się dzieje wokół). I do tej codziennej orientacji nie rzuca całego potencjału swojej kory przedczołowej, tylko działa optymalizując zasoby.

Tak jak nasze ciało przystosowywało się, by przetrwać (ale nie wszystko), tak mózg ewoluował, by dać ci odpowiedzi na najprostsze pytania. Czy to mnie zje, czy nie. Czy mam się z tym parować, czy nie. Czy to wkładać do buzi, czy niekoniecznie. Ewolucja nie pracowała nad tym, żeby uczynić z ciebie speca od polityki, eksperta od terroryzmu, medycyny i… ludzkiej natury. Była skupiona na tym, byś przetrwał – wykorzystując do tego mózg – i byś przekazał dalej geny. Również wykorzystując do tego mózg i kilka innych równie ważnych narządów. Mózg zadowala się w większości sytuacji „wystarczająco dobrym” wyjaśnieniem.

To dlatego psycholodzy społeczni, Susan Fiske i Shelly Taylor, nazywają nas „skąpcami poznawczymi” (cognitive misers). Tacy skąpcy (czyli nie łudźmy się MY wszyscy) zawsze starają się oszczędzać swoją energię poznawczą. Licząc się z tym, że mamy ograniczoną zdolność przetwarzania informacji, staramy się stosować strategie, które upraszczają złożone problemy. Takie uproszczenia nazywamy heurystykami.

Piotr Bucki portret

„Orientując się w terenie” stosujemy specyficzne strategie, ignorując niektóre informacje w celu zredukowania naszego obciążenia poznawczego; albo „nadużywamy” innych informacji, żeby ustrzec się od konieczności szukania większej ich ilości; albo możemy być gotowi zaakceptować niedoskonałe rozwiązanie, ponieważ jest ono niemal wystarczająco dobre. Nie ma nic złego w tym, że jesteśmy skąpi i leniwi poznawczo. Gdybyśmy bowiem próbowali w pełni poświęcić nasz potencjał poznawczy na każdą (za przeproszeniem) duperelę, to byśmy po prostu zginęli z kretesem. Dlatego często nasze strategie „skąpca poznawczego” mogą być skuteczne.

Wykorzystujemy dość dobrze naszą ograniczoną zdolność poznawczą do przetwarzania niemal nieskończonej masy informacji. Czasem jednak te strategie mogą prowadzić do poważnych błędów i uprzedzeń, zwłaszcza wtedy, gdy wybieramy niewłaściwą prostą strategię lub gdy w pośpiechu ignorujemy jakąś istotną informację.

A jeśli chodzi o to, komu ufać, to nie odpowiem jednoznacznie, bo to byłoby skrajnie nieodpowiedzialne. Powiem nawet, że na pewno nie warto do końca ufać swojej intuicji. Moja intuicja (i moje trzewia) podpowiadają mi czasem, że lody Oreo to coś, czego mój organizm potrzebuje :)

Piszesz „Lubię pracować na solidnych, rzeczywistych przykładach, a nie opowieściach z mchu i paproci”. Odkrycia pokroju: „Pij ten napój codziennie, a zobaczysz, co się stanie” lub „Pokonaj raka w 90 dni” pokazują mi, że mech i paproć mają się coraz lepiej. Kiedy widzę, że moi inteligentni znajomi po raz kolejny udostępniają posty o produktach, które zmienią nasze życie to zaczyna mnie ogarniać bezsilność. Dlaczego ludzie tak szybko potrafią uwierzyć we wpis wrzucony do sieci przez nie wiadomo kogo i tak łatwo potrafią kwestionować wiedzę opartą na faktach naukowych?

Bo świat i rzeczywistość jest ekstremalnie skomplikowana, a nasz umysł chce wszystko wyjaśniać i szuka prostych rozwiązań. I wszędzie wokół mamy mnóstwo prostych recept. Zdroworozsądkowych teorii. Takich potocznych recept na całe zło. Sam bym chciał je znać. Wiem, jednak, że nie można im ufać. Z kilku powodów.

Twórcą takich „prawd” w mniejszym lub większym stopniu jest każdy z nas. Najczęściej dotyczą one natury ludzkiej, bo o tej zdajemy się mieć najwięcej do powiedzenia. Poza medycyną, polityką, zabezpieczeniami przeciwpowodziowymi, czy terroryzmem. Od natury ludzkiej niedaleko już do przekonań na temat naszej grupy docelowej i zachowań, czy też pragnień lub nawyków naszych obecnych lub przyszłych klientów.

Co złego w przekonaniach, które wpisują się w nurt psychologii potocznej (ulicznej), czyli tzw. traffic psychology? Czasem po prostu niewiele mają wspólnego z prawdą. Prof. Łukaszewski wskazuje na najważniejszy element psychologii potocznej, jakim jest absolutna subiektywna pewność. Zbiór takich twierdzeń czy przekonań nie pozostawia ich wyznawcom żadnych wątpliwości. To psychologia dogmatu. Czasem zabawna, czasem niebezpieczna. Zwłaszcza, że poza funkcją formułowania dogmatycznych, nieznoszących sprzeciwu osądów, spełnia funkcję tożsamościową.

Wygłoszenie jakiegoś poglądu, jakiejś teorii jest zarazem deklaracją przynależności do dającej się zidentyfikować grupy społecznej. Na przykład do grupy ofiar teorii spiskowych. Ludzie, komunikując sobie różne potoczne przekonania o naturze ludzkiej (czasem bliskie prawdzie badawczej, czasem odległe), poniekąd sprawdzają, czy mają do czynienia za swoim, czy obcym. Z homofobem, czy homofilem. Z szowinistą, czy z feministą. Z lewakiem, czy katolem. Co ciekawe, te potoczne teorie są zawsze traktowane jako prawdziwe a priori. Nie wymagają dowodu. Wystarczy przekonanie. Wystarczy ugruntowana opinia bazująca na „zdrowym rozsądku”, który jak przekonuje nauka ma często niewiele wspólnego ze zdrowiem, ani z rozsądkiem.

las Piotr Bucki

Uwierz mi, też bym chciał, aby można było „stosować jeden prosty trik” i nie obrastać tłuszczem. Aby można było „nauczyć się języka przez sen” i zwalczać raka witaminą C. Jak ktoś chce w to wierzyć, to będzie. Czasem będzie to bez szkody dla ludzkości. Czasem z wielką. W średniowiecznej Francji lekarze uznali, że dżuma przenosi się przez pory w skórze, które otwierają się podczas kąpieli. No i Francuzi stali się najbrudniejszym narodem Europy. Nadal umierali, ale brudni. A to miał być taki prosty trik.

Wychodzi na to, że nam wszystkim brakuje piątej klepki? Każdy z nas jest skory do uogólnień, uproszczeń i przyjmowania tez pasujących do naszego obrazu rzeczywistości? Na See Bloggers przyznałeś, że i Ty temu ulegasz. Pozwolę sobie na przeformułowanie nieco Twoich słów. Wszyscy znani mi ludzie, którzy zmarli jedli gluten. Jedli gluten, a potem zmarli. Jak było z Tobą i glutenem? Czy gluten faktycznie zabijał w Australii?

Po pierwsze – też jestem człowiekiem i też popełniam błędy. Po drugie – nie jestem dietetykiem i nikomu nie będę mówił, czy ma jeść gluten czy nie. Poradzę tylko by o kwestiach żywieniowych decydować z kimś, kto naprawdę jest specjalistą, a nie autorytarnym guru z samymi przekonaniami niepodpartymi wiedzą. Po trzecie – Australia i wyjazd w nowe miejsce to zawsze okazja do zmiany nawyków – w tym żywieniowych. Jesteś w innym, odległym miejscu. Warunki są skrajnie odmienne. Mniej bodźców, które wyzwalają stare nawyki. Ja postanowiłem trochę rzeczy w swoim życiu zmienić. Niektóre były niezależne od Australii i mód tam panujących – codzienne ścielenie łóżka. Niektóre po części – na przykład codzienne wstawanie o 5:30 i zasypianie o 22:00. Dieta i eksperymenty były zaś związane z Australijską obsesją zdrowia.

W samym dążeniu do zdrowia nie ma niczego złego. Problem pojawia się wtedy, gdy przyjmuje ona wręcz karykaturalna formę. I jest głównie powodowana modą. Czasem mądrą – jak prawdopodobnie jedzenie nieprzetworzonych produktów. Czasem jak dla mnie zbyt radykalną (diety eliminacyjne, paleo itp.). Ale jak to bywa z modami, uległem. I bez żadnych badań przestałem jeść gluten. Od razu powiem, że byłem radykalny. Nawet schudłem. I uważałem, że to z powodu niejedzenia glutenu. Co więcej – uznałem, że niejedzenie glutenu spowodowało również lepsze samopoczucie, lepszą cerę itp. Tylko, że w tym rozumowaniu było kilka luk. Nie sprawdziłem tej tezy! Po prostu poczyniłem mierne obserwacje. A przecież było dużo czynników, które mogły wpłynąć na mój wygląd i samopoczucie. Bycie w Australii, regulacja snu, codzienne ćwiczenia. Niejedzenie pieczywa itp.

Teraz już wiem, że nie mam nietolerancji na gluten. I wiem, że zanim postawię drugi raz ostateczną, nieznoszącą sprzeciwu tezę, to się dziesięć razy zastanowię. W moim przypadku wielka krzywda się nie stała. Ale czasem błędne rozumowanie i wiara w cuda mogą nas drogo kosztować.

Artykuł o glutenie Piotr Bucki

Jakiś czas temu Belle Gibson zachorowała na raka. Kiedy tradycyjne metody zawiodły i Belle straciła prawie nadzieję, postanowiła zaufać własnemu organizmowi i przestawiła się na specjalną dietę. Wegańską, totalnie organiczną. I stał się cud. Belle wyzdrowiała. Swoje zmagania opisała w książce, stworzyła aplikację The Whole Pantry, stworzyła bloga, w którym zachęcała innych do podobnych działań. Problem w tym, że Belle nigdy nie miała raka. Nie pokonała go więc dietą bo nie musiała. Jej dieta na pewno nie szkodziła. Na pewno jednak nie pomagała na raka. Wiele z osób, które jej zaufało, stwierdzało u siebie poprawę. Na chwilę. Na jakiś czas. Nikt nie wyzdrowiał. Kilka osób otarło się o śmierć. Blogerka przyznała się do kłamstwa, ale nadal nie uważa, by zrobiła coś złego. Samousprawiedliwianie do potężny mechanizm. To, że ludzie zauważali poprawę mogło wskazywać, że coś działa. Nie wiemy jednak co. Może reakcja organizmu na nastawienie. Może któryś ze składników. Ale naprawdę nie warto zawierzać swojego życia prostym receptom.

O ciele wiemy dużo. Nie wszystko. O umyśle także. Ale uważajmy z radykalnymi i prostymi receptami. Jeśli mamy alergie pokarmowe, to je sprawdźmy. Jeśli uważamy, że coś jest nie tak, to badajmy. Ale uważajmy na szarlatanów. Zwłaszcza serwujących proste recepty i piękne historie.

Nie tylko osoby będące laikami, ale również te aktywne w branży medycznej akceptują pewne miejskie legendy i idą za niepotwierdzonymi nowinkami. Ostatnio rozmawiałam z młodą kobietą, której lekarka sugerowała przejście na dietę bezglutenową i bezmleczną z zasady. „Bo tak jest zdrowiej” i ona też już tak się żywi. Nie przyszłoby mi do głowy takie arbitralne stawianie sprawy. Po pierwsze: trzeba wziąć odpowiedzialność za dalsze wybory żywieniowe pacjenta i umiejętność odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Po drugie: za jego bezpieczeństwo. Jak to jest, że lekarz również ulega modzie? Myślę, że jeśli on ulega to już jest pewne, że normalny człowiek tym bardziej za tym pójdzie.

To, że jestem lekarzem, nie oznacza, że jestem odporny na błędy poznawcze i na tzw. błąd konfirmacji, czyli szukanie argumentów potwierdzających moje tezy. Ja też – mimo świadomości ludzkiej natury – czasem popełniam błędy w ocenie rzeczywistości. Nawet sama świadomość tych błędów nie pomaga. Przecież to, że mam świadomość, że jestem krótkowidzem, nie sprawia, że lepiej widzę. Trzeba się po prostu uczyć wyłapywać błędy. Zbudować w sobie nawyk swoistej „poznawczej ciekawości” a może nawet „poznawczej podejrzliwości”.

ziarna orzechy nasiona Piotr Bucki

Nie wiem, dlaczego ta lekarka tak zasugerowała. Najpewniej miała dobre intencje. Najpewniej, jako osobie z autorytetem było jej łatwiej przekazać taki arbitralny sąd. Co więcej – być może rzeczywiście dla tej konkretnej pacjentki, to byłoby dobre rozwiązanie? Ja jednak boję się ludzi, który – szczególnie zajmując wysokie (autorytarne wręcz) pozycje kierują się opinią a nie wiedzą.

Ale tak jak wspomniałem – nawet naukowcy nie są od tego wolni. Jednak w dyskursie akademickim i w badaniach są mechanizmy, które mają nas chronić przed gówno-prawdą. Czasami nie działają. Tak jak w przypadku badania sprzed 16 lat, które było zupełnie nieprawidłowo przeprowadzone, a mimo to opublikowało je czasopismo Lancet. Chodzi o badanie dotyczące związku szczepionek z autyzmem. Czasopismo przeprosiło. Naukowiec został potępiony, a… przez ruchy antyszczepionkowe wyniesiony na ołtarze. Mleko się rozlało. I myślę, że w przypadku takiej polaryzacji nie ma szans na dyskusję. Jeśli wspominam, że badanie było po prostu zafałszowane, to od razu przeciwnicy tej tezy szukają teorii spiskowych i ich potwierdzenia.

Ja potwierdzenia szukam w liczbach. A te nie pokazują związku szczepionek z autyzmem. Pokazują natomiast wyższą śmiertelność u dzieci niezaszczepionych. I tyle. Tamto zafałszowane badanie przeprowadził naukowiec. Kierowała nim być może pycha, być może dobre intencje. Być może chęć sławy. Albo zysku. Ludzie mają różne motywacje. I często nawet dla nich nie są one jasne.

Radzisz, że zanim pójdziemy na barykady w imię jakiejś ideologii (np. żywieniowej) powinniśmy pobiegać lub iść na spacer? Co jeszcze może zrobić ktoś, kto zwyczajnie nie jest w stanie zweryfikować zasadności pewnych twierdzeń?

Tu nie ma jednej złotej recepty. Ja zacząłbym od przeczytania kilku naprawdę dobrych książek takich jak „Midware” Richarda Nisbetta, „Błądzą wszyscy, tylko nie ja” Aronsona. Czy kultowej książki Kahnemana „Pułapki myślenia”. I zacząłbym od pokornego stwierdzenia faktu, że mogę się mylić, a moje przekonania są podstawą do badań. Przykłady najprostszych weryfikacji podaje Nisbett w swojej książce. Tylko uprzedzam – ignorancja jest błogosławieństwem, wiedza może być przekleństwem :)

Piotr Bucki skok

Oczywiście żartuję. Ja sam widzę jednak, że przechodzę drogę od osoby, która była absolutnie pozbawiona pokory i bardzo autorytarna, do takiej, która częściej mówi – nie wiem, pomyliłem się, spójrzmy na to z innej strony. Poza wiedzą trzeba też pamiętać o empatii. To, że kogoś nie rozumiemy, nie znaczy, że nie powinniśmy się starać zrozumieć jego oglądu świata.

Wszyscy kształtujemy się w jakichś określonych warunkach. W jakimś środowisku. Mamy inne korzenie. Inne szanse. Rozumienie drugiego człowieka zakłada cierpliwość. Ja powtarzam za Lincolnem – Nie lubię tego człowieka. Muszę go lepiej poznać. Co więcej – chcę go poznawać w różnych sytuacjach i poznać jego zachowania. Bo te mówią więcej niż deklaracje.

Myślę więc – więcej troski, empatii i wiedzy i świat będzie lepszy. Jasne, że wygodniej jest być przekonanym o swojej racji. Zwłaszcza jak się ma siłę. I władzę. Tylko to jest mało humanitarne podejście. Tak więc Fallor ergo sum, a nie Cogito ergu sum.

Prowadzę blog dla alergików, dla bezglutenowców, dla entuzjastów diet roślinnych, dla osób, które po prostu chcą żyć nieco zdrowiej, zmieniać swoje nawyki żywieniowe i rozpocząć przygodę z gotowaniem. Moje przepisy mogą pasować różnym osobom. Ktoś może pomyśleć, że „wyznaję” np. dietę bezglutenową z wyboru. Śledząc moje wpisy nagle doznaje jednak zawodu. I wtedy pojawiają się komentarze: „Gluten jest zły i nikt nie potrafi go trawić.” Dlaczego? „Bo tak jest.” „Bo tak twierdzi mój lekarz holistyczny, a on się zna.” Człowiek (internauta) nie wchodzi w interakcję/ komunikację, aby się czegoś dowiedzieć. Chce obwieścić światu jedynie słuszne rozwiązanie. Najczęściej swoje, bo jemu np. coś pomogło, więc tworzy na podstawie tego ogólnie obowiązującą zasadę. A to bywa bardzo niebezpieczne, bo każdy z nas jest inny, ma inną historię chorób etc. To, że ktoś odstawił gluten i mu pomogło nie może być wytyczną dla innych osób, borykających się z dolegliwościami. Przed tym zawsze przestrzegam, niemniej posty pełne rad pt. „u mnie było tak i pomogło” zalewają Internet. Da się zrobić coś, aby z takiego wstępu do komunikacji wyszło coś twórczego i wartościowego?

Najogólniej można rozróżnić u ludzi dwa rodzaje nastawienia – Julia Galef z Centre for Applied Rationality jeden z nich nazywa scout mindset (ciekawski umysł zwiadowcy, dla którego ważniejsza jest prawda – nawet, jeśli nie potwierdza naszego oglądu świata), drugi to soldier mindset (umysł nastawiony na obronę przekonań. Bardzo usztywniony poznawczo. Sprawdza się w sytuacjach plemiennych, ale nie obchodzi go prawda, a obrona własnego oglądu świata). Nie wskażę, który jest lepszy, bo oba są pewnie potrzebne. Warto jednak pamiętać, że jeśli nie próbujemy weryfikować swoich przekonań, to mamy małe szanse zbliżyć się do prawdy.

Czym są przekonania? To zbiór pewnych własnych indywidualnych oglądów na temat tego, jaki jest świat, jacy są ludzie, co jest dla nas dobre, a co nie. Bardzo często mamy takie przekonania (opinie) – w szczególności w odniesieniu do naszej ludzkiej natury i naszego zdrowia. Nazwijmy je psychologią potoczną i medycyną potoczną. To taki zbiór „zdroworozsądkowych” opinii, które nabywamy – nasiąkamy nimi i sami je tworzymy na podstawie własnych obserwacji.

Co w tym złego? Otóż w samym przekonaniu nie ma nic złego, dopóki nie stanowi naszej jedynej niezbywalnej wiedzy o świecie. Przekonanie może być podstawą do postawienia jakiejś tezy badawczej, które potem będziemy weryfikować. A jeśli sami nie potrafimy, to powinniśmy bazować na nauce, a nie na „przesądach”. Tu jednak pojawia się znów problem. Po pierwsze – naukowcy też czasem się mylą (zdecydowanie jednak rzadziej niż „zdroworozsądkowcy”), a po drugie my nie chcemy słuchać argumentów, które nie potwierdzają naszych zdroworozsądkowych przekonań. Bo nasz mózg cierpi na swoisty feler – błąd poznawczy, który nazywa się błędem konfirmacji. Czyli szukamy tych argumentów, które potwierdzają nasze tezy, a pozostajemy zupełnie ślepi na dowody, które nie potwierdzają naszych przekonań.

To trochę tak, jak z oglądaniem meczu. Sędzia stwierdza faul na naszym zawodniku – oczywiście ma racje. Sędzia stwierdza, że nasz zawodnik faulował – oczywiście to debil i kretyn! Błędy poznawcze – takie jak błąd konfirmacji, to w ogóle arcyciekawe zagadnienie. Udowodniono ich już ponad 100. I ulegamy im wszyscy. Warto mieć ich świadomość i łapać się na nich. Bo w ten sposób stajemy się ludźmi.

Mamy obsesję poprawiania diety i wyglądu. Chcemy robić metamorfozy mieszkań i ze stylistą szukać nowego stylu. A tak rzadko chcemy korygować swoje myślenie. Może dlatego, że tak niewiele się o tym w przestrzeni publicznej mówi.

Sama ulegasz błędowi sugerując, że „Człowiek (internauta) nie wchodzi w interakcję/ komunikację, aby się czegoś dowiedzieć. Chce obwieścić światu jedynie słuszne rozwiązanie” :) To jedynie Twoje przekonanie. Można je badać, ale zapewne wyjdzie tak, że jeden wchodzi by się czegoś dowiedzieć, inny by potwierdzić swoje przekonania. Jeden by szukać rozwiązań. Inny by szukać konfrontacji.

Ale Twoje przekonanie może być ciekawą tezą badawczą. I to jest coś, co lubię – stawianie tez. I badanie ich. Bez ciągłej obsesji potwierdzania, że się ma rację. Jasne, że nie jest miło się dowiedzieć, jak bardzo się mylimy. Ale mam nadzieję, że nie przygnębia cię to, że nie jesteśmy tak racjonalni czy tak ściśli w swym myśleniu, jak chcielibyśmy wiedzieć.

Piotr Bucki

Przyjemnie jest wierzyć, że umysł człowieka ma nieograniczone, często ukryte możliwości, jak głosi wiele popularnych książek psychologicznych. Przyjemniej jest czuć, że się ma absolutną rację i jeszcze tą racją wymachiwać komuś przed nosem.
Przyjemnie jest wierzyć, że ma się osobiste połączenie z absolutem i przekazuje się prawdy objawione. Obojętnie czy z ambony, mównicy, czy też w facebookowym poście. Jednakże niebezpiecznie jest nie zdawać sobie sprawy, że nasze „myślenie na skróty” może produkować nastawienia i uprzedzenie, które są dalekie od absolutu. Jeśli nie uświadomisz sobie swoich ograniczeń poznawczych, nie możesz nic zrobić by nad nimi pracować.

Jeśli na przykład nie uprzytomniasz sobie, że często oceniamy innych na podstawie stereotypów lub że sposób przedstawienia informacji może zniekształcić naszą ocenę, to nie jesteśmy w stanie przedsięwziąć żadnych kroków dla skorygowania naszych błędów. Co gorsza, nie przyznając, że jesteśmy „skąpcami poznawczymi”, możemy dojść do przekonania, że nasza osobista perspektywa jest jedyną perspektywą, jaka istnieje, a zatem jest równoznaczna z Prawdą, gdy tymczasem może być równoznaczna z gówno-prawdą.

A co do zdrowego rozsądku – też nie jest zły, tylko, że czasem nie ma nic wspólnego ze zdrowiem, ani z rozsądkiem. Czasem widać to na wielką skalę w różnych kampaniach społecznych. Na „zdrowy rozsądek” wydaje się, że jeśli postraszymy kierowców skutkami ryzykownej jazdy, to będą ostrożniej jeździli – zwłaszcza, jeśli pokażemy im naprawdę dramatyczne sceny. A okazuje się, że w rzeczywistości (wykazały to badania) sprawiamy, że jeżdżą bardziej ryzykownie. To samo z paleniem. Intencje może i dobre, ale kompetencje twórców ostrzeżeń na papierosach nikłe. Straszenie palaczy – nawet bardzo drastycznymi skutkami sprawia, że… palą więcej. Zawstydzanie i wyszydzanie ludzi otyłych, sprawia, że jedzą więcej i trudniej im zmienić nawyki.

Pamiętajmy, że na zdrowy rozsądek ziemia była płaska (przecież okręty nie spadały za horyzontem) i na zdrowy rozsądek trzeba było Rozalkę wsadzić do pieca na trzy zdrowaśki, żeby się wypociła.

Wracając jednak już stricte do postawionego pytania – jeśli ktoś przychodzi do Ciebie na bloga się wyżyć i potwierdzić swoje przekonania i od progu serwuje ci jedynie własne opinie, to trudno będzie zmienić taką osobę. Zwłaszcza, że istnieje zjawisko, które w psychologii nazywamy efektem Krugera-Dunninga. W skrócie polega on na tym, że brak kompetencji w jakimś obszarze chroni nas przed wiedzą o tym, że jej nie posiadamy. Jeśli nie znasz zupełnie zasad gramatyki, to nie wiesz, że mówisz niegramatycznie. Jeśli nie znasz się zupełnie na pisaniu, to nie wiesz, że piszesz fatalnie. Jeśli jesteś głupi, to… jesteś zbyt głupi by ogarnąć swą głupotę. Czy jest na to lekarstwo? Tak – pokora. Ale nie każdy chcę ją łykać.

Serdeczne dzięki za inspirującą rozmowę!

Zdjęcia: archiwum własne Piotra Buckiego
Aga Kopczyńska

Aga Kopczyńska

Jestem dietetyczką i szkoleniowczynią. Zajmuję się propagowaniem zdrowych nawyków. Znajdziesz tu inspiracje zdrowotne, kulinarne i nie tylko.

Zasubskrybuj kanał YouTube AgaMaSmaka

Wolisz oglądać zamiast czytać?

Zasubskrybuj kanał YouTube

3 odpowiedzi na “Czy gluten zabija w Australii a nasze mózgi mają wbudowany radar prawdy? – rozmowa z Piotrem Buckim”

Czy mogę prosić o źródło, które pokazuje że śmiertelność u dzieci niezaszczepionych jest wyższa? Cytuję Piotra: „Ja potwierdzenia szukam w liczbach. A te nie pokazują związku szczepionek z autyzmem. Pokazują natomiast wyższą śmiertelność u dzieci niezaszczepionych. I tyle.”

Bardzo fajny wywiad i bardzo dużo ważnych wątków jest tutaj, które w natłoku mogą umknąć. Z przymrużeniem oka trochę powiem tak: ostatnio mama dorwała książkę o odżywianiu się według grupy krwi, stosowanie tej diety jej w jakiś sposób pomaga, zatem rozmowa toczy się wokół tego, że ja koniecznie powinnam sprawdzić grupę krwi i ją stosować. Koniecznie. Zadziałało u niej to, że ktoś odgórnie kazał jej coś odstawić. Było to proste rozwiązanie problemu z odżywianiem mówiące: „Twoje problemy znikną, jeżeli zrobisz tylko to”. Łatwo wpada się w pułapki, chociaż czasem takie poszukiwania mogą wychodzić komuś na dobre. Żeby tylko ten ktoś nie tworzył wokół tego kultu i nie zmuszał wszystkich do tego ;)

Kasia, z tym odżywianiem zgodnym z grupą krwi to obalenie tej teorii nie było trudne. ;) Niemniej jest mnóstwo literatury popularnonaukowej nt. zdrowia, która wprowadza ludzi w błąd. Wystarczy, że ktoś prowadzi bloga albo jest celebrytą, a wydaje książki i rekomenduje styl odżywiania. Przypadek z Australii (bardzo ciekawy z resztą) podał Piotr. I zgadzam się z nim: nie ma nic złego w dążeniu do zdrowia. Nie ma też (moim zdaniem) nic złego w opowiadaniu ludziom swojej historii. Lecz jednak większość osób ma tendencję do gloryfikowania swojej drogi jako tej najbardziej optymalnej i sprawdzonej. A niestety własne doświadczenie nie jest wystarczającym potwierdzeniem zasadności metod leczenia czy diety. ;) A to, że przypadkiem coś nam zrobi dobrze- jasne. Ja się kiedyś zafascynowałam zupełnie bzdurnymi teoriami, zaczęłam szukać, drążyć i połknęłam bakcyla. Tylko jak człowiek sobie uświadomi, że te bzdurne teorie mogą zrobić dużo krzywdy to perspektywa się zmienia. Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *