Dziś o aktywności fizycznej i o tym, co zrobić, żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce…
W stories na Instagramie zadałam ostatnio pytanie o to, jak z Waszą motywacją do aktywności fizycznej. Aż 70% przyznało, że kiepsko.
Dalej zapytałam Was o to, co przeszkadza Wam w byciu aktywną fizycznie oraz co skutecznie pomaga.
Najczęściej pojawiające się w odpowiedziach „przeszkadzacze” to: brak czasu (też nadmiar obowiązków) i brak sił, ale również chociażby zła pogoda.
Najbardziej zaciekawiła mnie odpowiedź:
Nie bawi mnie to. To obowiązek, jak płacenie rachunków.
Elementami wspierającymi w byciu aktywną są dla Was za to:
- zwierzęta,
- towarzystwo (także ludzkie;)),
- dobra pogoda,
- większa ilość czasu,
ale także motywatory negatywne, np.:
- zwiększająca się masa ciała,
- zmuszenie się (!).
I właśnie w kontekście tych odpowiedzi uważam, że książka, której wysłuchałam (trochę ostatnio więcej „audiobookuję”) może Was zainteresować.
Bo ruch kojarzy nam się zwykle z intensywnymi, regularnymi treningami, na które nie mamy siły i czasu. Z przykrym obowiązkiem, bo przecież:
trzeba się ruszać,
trzeba schudnąć
Tymczasem ruch jest z nami od wieków i to w najbardziej rozmaitych formach. Uświadomienie sobie mnogości opcji i działania ruchu nie tylko na ciało, ale i na nasz mózg, może trochę nas otworzyć na wyższy poziom aktywności.
Siła aktywności
Piszę o książce „Siła aktywności” dr Kelly McGonigal.
Dowiedziałam się z niej wielu ciekawych rzeczy o „ruchowych” zwyczajach ludzi, a wszystko było świetnie wyjaśnione i pod kątem psychologicznym i kulturowym.
Dla jasności: sama jestem ruchowym leniuchem, do tego z drugiego wykształcenia kulturoznawczynią, więc jeśli ta książka do mnie przemówiła, to znaczy, że ma moc. Jest pioruńsko ciekawa!
Przede wszystkim warto spojrzeć na aktywność fizyczną jako na coś co może i powinno dawać nam przyjemność. I to znajduje dokładne odzwierciedlenie w tym, co mi odpowiadałyście na moje stories. Ruch z psem, innymi ludźmi to odmienna jakość, gdyż potrafi dawać nam przyjemność.
A czas? Znajdujemy go przecież na przyjemności (buszujesz właśnie po internecie, oglądasz czasem Netflixa, czytasz książkę etc.;)).
Związki „Don’t worry be happy” i inne mechanizmy
Aktywność to nie tylko ruch zorganizowany, ale także spontaniczne wyjście na rower, spacer, taniec do ulubionych piosenek, rolki. Pamiętajmy o tym wybierając to, co sprawia nam przyjemność. Wtedy większa szansa, że nie zrezygnujemy z ruchu.
McGonigal opowiada z pasją o endorfinach, ale także związkach o „Don’t worry be happy”, a więc o tzw. endokanabinoidach, wydzielanych przez nas mózg podczas utrzymującej się aktywności fizycznej.
Pisze, że potrzeba zdobycia pożywienia nie była wystarczającą motywacją do długich wędrówek naszych praprzodków. Okazuje się ze mogły tu odgrywać rolę i inne aspekty: wspaniałe uczucie dopadające nas po pewnym czasie aktywności fizycznej (tzw. haj biegacza), ale i rola społeczności, z którą współdzielimy aktywność, obowiązki, role i w ogóle bycie razem. I tu dochodzimy do sedna czyli do społecznych aspektów aktywności – potęgują one jej pozytywne skutki.
To wyjaśnia, dlaczego najbardziej wyczerpującym treningiem, którego kiedykolwiek doświadczyłam (nie zapominaj: ja = leniuch), była zumba z charyzmatyczną instruktorką i fenomenalną grupą kobiet. Towarzystwo i rytmiczna muzyka skłaniały mnie do aktywności o takiej intensywności, na jaką w życiu bym się nie zdobyła w domu. ;)
Z resztą McGonigal pisze również o istotnym wpływie muzyki i rytmu na nasze działania. Po lekturze jednego z rozdziałów opisującego tę kwestię zaczęłam tańczyć przy ulubionej muzyce, ku rozpaczy mojej rodziny. Mam nadzieję, że sąsiedzi z dołu też przetrwali. ;)
Ludzkie historie
Mocną stroną książki McGonigal jest z pewnością to, że opisuje w niej prawdziwie ludzkie historie. To nie są wydumane opowieści z cyklu „You can do it” tylko relacje z placu boju zwykłych ludzi borykających się z różnymi problemami, w których rozwiązywaniu ważną rolę odegrał ruch i społeczność.
Ostatnio jedna z moich pacjentek przyznała, że wstydzi się chodzić na treningi zumby ze względu na swoją otyłość. Zrozummy wreszcie, że ruch nie jest tylko dla sportowych wymiataczy, siłaczy i osób z imponującą wydolnością. Ruch nie jest dla kogoś, kto reprezentuje jakikolwiek wzorzec estetyczny. Jest dla nas wszystkich, żeby żyło nam się lepiej, zdrowiej, przyjemniej. A to, co uwielbiałam w treningach zumby to właśnie to, że łączyły one kobiety w różnym wieku i rozmiarach.
Dobre rady, jak zakochać się w ruchu
Jeśli nie przeczytasz tej książki (choć serdecznie polecam), dam Ci dobre rady na podstawie tego, co z niej wyniosłam:
1) Szukaj aktywności, którą lubisz!
Powtórzę tekst z książki:
Szukajmy celu, który sprawi, że zaświecą nam się oczy.
2) Dziel ją z towarzysz(k)ami.
Aktywność łączy się z emocjami. Jako ludzie reagujemy też na ruch innych osób. Poprzez wspólne aktywności możemy rozwijać empatię i wspierać się w realizacji naszych celów.
3) Uprawiaj ją minimum 20 minut.
Żeby osiągnąć „haj biegacza” potrzebujemy co najmniej 20 minut aktywności ciągłej i najlepiej nieco intensywniejszej. Zaobserwowałam to również na sobie. Jazda na rowerze stacjonarnym jest dla mnie najgorsza na początku. W miarę wydłużania się czasu jazdy jest coraz łatwiej i przyjemniej. Faktycznie po 20-30 minutach mam więcej werwy.
4) Z bycia na łonie natury Twój organizm czerpie korzyści niezależnie od rodzaju i długości aktywności.
Po prostu warto iść na łąkę czy do lasu, aby poprawić jakość naszego życia. Spacer na zewnątrz wpływa na nasze samopoczucie nieomal natychmiastowo. Zmienia się też perspektywa i z dystansu możemy spojrzeć na pewne stresujące sytuacje, których na bieżąco przecież doświadczamy. Zrób więc swojemu mózgowi „zielony trening” – nawet jeśli nie masz siły na taki „prawdziwy”.
5) Żeby zbudować nawyk podejmowania aktywności potrzeba kilku tygodni (autorka wspomina o 6 tygodniach).
Niektóre nawyki zbudujemy wcześniej, inne później. Nie będę Wam tu wciskać, że jest to mega proste. W życiu mamy wiele rozpraszaczy. W każdym razie warto wytrwać!
Ostatnia rada będzie ode mnie:
6) Jeśli borykasz się z przewlekłym zmęczeniem, które nie pozwala Ci podejmować aktywności, to naprawdę warto podrążyć i znaleźć przyczynę.
Jeśli moi pacjenci zgłaszają mi taki problem, zwykle sugeruję podstawowe badania kontrolne i konsultację z lekarzem, a także przeprowadzamy analizę stylu życia i żywienia. Polecam! Nie warto trwać w złym samopoczuciu.
Podsumowując
Te wszystkie kroki (a przede wszystkim ten pierwszy) mogą nam pomóc w tym, żebyśmy nie traktowali aktywności jako obowiązku i czegoś nieprzyjemnego.
Sama tak miałam niemal przez całe życie. Więc wiem i rozumiem odczucia osób unikających aktywności. Aktualnie robię już drobne kroczki w kierunku traktowania ruchu jako przyjemności. Niezależnie od pogody, bo jak powiada klasyk: sorry, taki mamy klimat. ;)
Pamiętaj, że aktywność fizyczna to nie tylko super wypasione treningi fitness w dopasowanych ciuszkach i wśród osób, które wyglądają jak milion dolców. Ruch jest dla każdego – nie zawsze będzie mógł być taki sam, ale może być naszym wspólnym dążeniem do poprawy jakości życia i bycia w tym razem.